
Wyobrażacie sobie współczesny magazyn dla kobiet bez trików marketingowych, badań fokusowych, tony retuszu i sztuczności spływającej z okładek? Pismo wolne od nacisków działu reklamy, świeże, nieszablonowe, będące głosem naszego pokolenia, czymś ciekawym, porywającym, inspirującym. Tak zwyczajnie, prawdziwym? Nieprawdopodobne? A jednak! Nagle pojawia się z zaskoczenia UNPOLISHED – kreatywna przestrzeń, w której młodzi artyści, fotografowie, modelki, dziennikarze tworzą bez ograniczeń, opowiadając historie, takimi jakie są, a nie takimi, jakie wypada je opowiedzieć.
Co dodaje smaczku, to fakt, że UNPOLISHED, to “dziecko” utalentowanej Polki, Iny Lekiewicz, byłej szefowej działu mody rodzimej edycji ELLE, dziś redaktorki i stylistki, związanej z takimi tytułami jak VOGUE, Harper’s Bazaar czy L’Officiel. Już pierwsze wydanie zaskakuje, chociażby wyborem aż trzech okładek, z których najbardziej rozchwytywana jest ta z Maję Salomon, podopieczną agencji D’VISION i jedną z najbardziej rozpoznawalnych top modelek na świecie. Dalej jest jeszcze lepiej. Sensualne, wyrafinowane zdjęcia, niczym dzieła sztuki, przeplatają się z linijkami zapełnionymi rozmowami z osobowościami świata mody, jak chociażby z Anją Rubik, pojawiają się felietony poruszające tematy kultury, kina, odważnie ocierające się o kobiecą seksualność, edytoriale-manifesty, które nie są sztampowymi zdjęciami modelek o pustych spojrzeniach, zjawiskowe kadry uchwycone na fotografiach Agaty Pospieszyńskiej.
Przekładając kolejne karty UNPOLISHED, czując zapach świeżej drukarskiej farby, ma się poczucie obcowania z czymś wyjątkowym. Twórcy włożyli w projekt nie tylko całe swoje serce, pasję, czas, ale też spore nakłady finansowe. Ale każdy, kto miał w rękach UNPOLISHED od pierwszej chwili wie, że magazyn jest tego wart. Zysk ze sprzedaży zostanie przeznaczony na stworzenie kolejnego numeru. Już teraz możemy zamówić swój kolekcjonerski egzemplarz i pomóc ekipie twórców! Celem jest zdobycie 5 tys. funtów, a zostało tylko 40 godzin, by wesprzeć ten projekt na Kickstarterze. Ja już mam swój UNPOLISHED, a Wy?
By jeszcze bardziej przybliżyć Wam kulisy powstania magazynu, specjalnie dla Was, Ina Lekiewicz, odpowiada na kilka moich pytań. Zapraszam do lektury!
Czy miałaś jakieś odniesienia do innych magazynów na runku? Jakie były założenia projektu? Obok jakich tytułów na półce chciałabyś widzieć UNPOLISHED?
Wszystko zaczęło się trochę od antyodniesień. Od tego, czego nie można. Przez lata pracowałam w komercyjnych magazynach takich jak ELLE, czy Glamour. Często patrzyłam chociażby na ciekawe lokacje myśląc: “Świetne, ale nie do tego tytułu”. Podobały mi się modelki, które były “zbyt dziwne”, “zbyt offowe”. W mojej głowie pojawiały się kolejne pomysły na sesje, których nie miałam gdzie zrealizować. Pewnego dnia znalazłam w domu pudełko z brytyjskimi Vogue’ami z lat 60. Zaskoczyło mnie, że obok świetnych sesji są na przykład wywiady z Samuelem Beckettem, czy artykuły, pisane przez Margaret Mead. Wtedy moje niezrealizowane pomysły zaczęły składać się w koncepcję pisma UNPOLISHED.
Z sesjami, które są bardziej filmowe, reporterskie. Z artykułami dla kobiet, które chcą widzieć i wiedzieć więcej. Dopiero potem zaczęłam krystalizować w głowie do czego będzie a do czego nie będzie podobne to pismo. Wymarzyłam sobie pismo, w którym nie ograniczam fotografów ilością stron i wytycznymi. Jedyną wytyczną jest dla nas prawda, której szukamy w obrazie. Minimum makeupu, fryzur, retuszu, wypozowania. Mówimy, że to „understated luxury”. Unikamy sztuczności. Interesuje nas storytelling. Dziś ustawiłabym je na półce obok Riki, Violet i Muse.
Jedyną wytyczną jest dla nas prawda, której szukamy w obrazie. Minimum makeupu, fryzur, retuszu, wypozowania. Mówimy, że to „understated luxury”.
Kim są ludzie, którzy tworzą UNPOLISHED?
To pismo nigdy by nie powstało, gdyby nie Łukasz Aksamit, nasz dyrektor artystyczny. Od lat znałam i bardzo podziwiałam pracę Łukasza. Pod szklanym biurkiem w domu miałam wycięte strony z A4 ze stworzoną przez niego typografią. Wiedziałam, że podobnie jak ja Łukasz mieszka w Londynie, wielokrotnie znajomi mówili, żebym wpadała do niego na imprezę, ale jakoś nie zgrywało się to w czasie. Pewnego dnia wykonywałam zlecenie dla Conde Nast, wydawnictwie, w którym Łukasz pracował. Po spotkaniu usiadłam w Pret-a-Manger pod biurem na kawę. Napisałam na Facebooku „Hej, nie znamy się, ale chyba chcemy się poznać, zejdziesz na dół na kawę?”. O pomyśle na magazyn opowiedziałam chyba na pierwszym spotkaniu. Łukasz przesłał pierwsze szkice. Tak piękne, że miałam ochotę wszystko drukować i wieszać nad łóżkiem. Łukasz jest niezwykle utalentowaną osobą i bez niego to pismo nigdy by tak nie wyglądało.
Pracowaliśmy długo zupełnie sami – nocami, często w towarzystwie brytyjskiej muzyki z lat 80. i butelki wina. Potem pojawiła się Linda Andersson, nasza beauty director, którą znam od ponad 10 lat. Następnie dołączył nasz sekretarz redakcji James Loks, który ma świetne rozeznanie w świecie sztuki.
Jak długo pracowaliście nad pierwszym numerem?
Dużo dłużej niż myślałam. Pierwszy numer to wielkie wyzwanie. Trzeba przekonać wszystkich, że to realny projekt, w który warto uwierzyć. Zwykle wszystkie showroomy mówią: „Wypożyczymy wam ubrania, ale dopiero jak zobaczymy pierwszy numer”. Podobnie agencje piszą: „Tak, dostaniecie dobre modelki ale jak zobaczymy, kogo już macie”. A ja nie chciałam tworzyć gazety z przeciętnym castingiem, czy ubraniami z sieciówek. Długo namawiałam dom mody Gucci, by stworzyć razem sesję okładkową – z pewnością pomogło to, że znali moją pracę i wiedzieli, że nie stworzę nic, co będzie dla nich rozczarowaniem. Maila „OK, mamy akcept na sesję” dostałam jakoś przed Świętami. To był najlepszy gwiazdkowy prezent, jaki dostałam w życiu. Ta sesja otworzyła bardzo wiele drzwi.
Najciekawsze/najzabawniejsze wydarzenie, jakie towarzyszyło Wam podczas pracy? Zdradzisz trochę kulis?
Z pewnością zabawne było wybieranie papieru. Po drukarniach jeździł Łukasz, który mieszka w Polsce, a ja rozmawiałam z nim przez Facebooka. Decyzję o papierze podejmowałam zadając pytania „Ale podobny do czego?”, „A jaki w dotyku?”, „Ale opisz jak pachnie”. Bywają też dramatyczne sytuacje. Sesję do numeru 2. robiliśmy w Cape Town. Modelkę zatrzymali na lotnisku w Johannesburgu, bo miała krótki okres ważności paszportu. W panice sprawdzaliśmy, jaką modelkę jesteśmy w stanie w godzinę wsadzić do taksówki na Heathrow w Londynie. Czyste szaleństwo.
Co wyróżnia UNPOLISHED spośród innych magazynów?
Chciałabym o nim myśleć jako hybrydzie między magazynem, albumem a art-printem. Chciałabym, żeby był to magazyn do którego fotografowie chcą robić coś specjalnego, czym mogą się chwalić. Tobiasz Kujawa napisał mi, że to magazyn, w którym rzeczywiście może znaleźć coś nowego, czego nie jest w stanie zgooglować w internecie. To chyba najlepsza recenzja jaką mogłam sobie wymarzyć.
Do kogo skierowany jest magazyn?
W skrócie: Do ludzi, którzy wierzą, że moda może być medium do opowiadania historii.
Gdzie można go kupić?
Mamy wiele punktów sprzedaży w Londynie, trochę w Paryżu i Mediolanie – korzystamy z firmy dystrybucyjnej. W Polsce można go kupić w Le Brand oraz jeszcze przez chwilę (40 h!) online na naszym kickstarterze – to dla nas mega ważne bo zbieramy fundusze na druk drugiego numeru.
Jak chciałabyś, by UNPOLISHED wyglądał za 5 lat?
Marzę o tym, by był to magazyn, który ludzie będą chcieli kolekcjonować tak jak ja i Łukasz kolekcjonowaliśmy np. Self Service. Który, mimo tego że pokazuje aktualne kolekcje, nie jest sezonowy w swojej estetyce. Takie też było założenie przy tworzeniu layoutu – by był bardzo klasyczny i elegancki. Po prostu ponadczasowy.
Dziękuję za rozmowę.
Na koniec, raz jeszcze, gorąco zachęcam Was do zakupu UNPOLISHED! A dla jednej z Was, dzięki uprzejmości Iny, zdobyłam świeżutki magazyn! Co trzeba zrobić, by go otrzymać? Wystarczy zostawić komentarz pod tym wpisem, odpowiadając na pytanie – czego brakuje Wam/co cenicie w magazynach, które kupujecie? Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii!
Update: Magazyn dostaje ode mnie Piotr Włochyń. Proszę odezwij się do mnie na priv.